10.11.2012

Dzień 4 BALI, Kuta, Celuk Village, Mas Village, Ubud

Skoro świt wybrałyśmy się z Magdą i Kasz, jak prawdziwym kobietom przystało, na targ. Nakupowałyśmy mniej, bardziej, lub wcale nam nieznanych owoców i wróciłyśmy z łupem do hostelu. Wreszcie pro nóż Pawelskyego się do czegoś przydał. Ja przy pierwszym podejściu do obierania mango prawie odcięłam sobie kciuk. Na szczęście Magdalena o dużo wyższym levelu kuchennego doświadczenia przejęła narzędzie zbrodni i fachowo sfiletowała wszystkie owoce. Najsmaczniejszy okazał się salak zwany też wężowym owocem, pewnie ze względu na piękną skórkę przypominająca skórę gada. Smakuje jak połączenie liczi i jabłka.

 

Po śniadaniu wsiedliśmy na skutery i pognaliśmy w stronę Ubud do sanktuarium w Świętym Małpim Lesie (Sacred Monkey Forest Sanctuary). Po drodze minęliśmy Celuk, wioskę artystów wykonujących biżuterię ze złota i srebra. Na chwilę zatrzymaliśmy się w Mas, gdzie podziwialiśmy kunsztowną robotę bailjskich rzeźbiarzy.

Rzemiosło artystyczne w Europie będące w zaniku tu ma się dobrze, rozkwita i ewoluuje. Nie ma prowizorki i oszczędzania na materiałach. Meble, niesamowite bramy, okiennice i rzeźby są najwyższej próby. Gdyby ceny transportu nie były tak wysokie niewątpliwie miałabym już rzeźbioną bramę zamiast drzwi do łazienki, okiennice w kwiaty i dwumetrowego Garudę w przedpokoju.


W Świętym Małpim Lesie znajdują się trzy świątynie:
Pura Dalem Agung (Świątynia Wielki Pałac).
Holy Bathing Temple (Świątynia Kąpielowa) ze strukturą trzech mandali. Utama Mandala znajduje się w północnej  części świątyni i reprezentuje obszar bóstw. Madya Mandala znajduje się w centrum świątyni i reprezentuje obszar uczniów bóstw. Na samym końcu mieści się Nista Mandala, jest to szczególne miejsce kąpieli dla "zwykłych" ludzi.
Pura Prajapati, świątynia przeznaczona do pogrzebów i kremacji położona blisko cmentarza.


W Świętym Małpim Lesie jak sama nazwa wskazuje mieszka mnóstwo małp. Zwane długoogoniastymi makakami nie są tak zadziorne jak ich koleżanki z Uluwatu. Pewnie dlatego, że spasione bananami przez turystów ledwo mogą się ruszać.


Małpie sanktuarium zrobiło na mnie największe wrażenie ze wszystkich indonezyjskich świątyń, które widzieliśmy. Dżungla, w której z olbrzymich drzew zwisają długie liany, huśtające się na nich makaki.


Świątynie wydają się powoli pożerane przez dżunglę. Mimo sporej ilości turystów czuć niesamowitą atmosferę i aurę tego miejsca. Zwłaszcza, że ludzie przechodzą jakby falami. Wchodząc w jakiś wąski przesmyk znajdujemy się nagle sam na sam z posągami bogów i demonów bacznie obserwującymi nas spod obrośniętymi porostami powiek.


Znikąd pojawia się małpa i szczerząc zęby śmieje, jakby wiedziała, o czym człowiek w danej chwili myśli.


Magia połączenia fauny, flory i sacrum, niedostępna w naszej szerokości geograficznej.


Na obiad wróciliśmy do Ubud, dla mnie najbardziej europejskiego indonezyjskiego miasteczka w którym byliśmy. Wrażenie to psuje jednak wizyta w toalecie restauracji. Komórka na tyłach lokalu z dziurą w ziemi i obowiązkowym wiadrem z nabierakiem.
Po chwili zastanowienia jednak można dojść do wniosku, że człowiekowi do załatwienia nagłej potrzeby dziura w ziemi wystarcza aż nadto, cała reszta to zwykła fanaberia.
W jednym z wielce artystycznych sklepików Maciej kupił sobie uroczą koszulkę z uśmiechniętym Bali-dogiem i pojechaliśmy dalej.


Tym razem bez planu puściliśmy się przez wsie i pola ryżowe pnącą się w górę drogą. Robiło się coraz zimniej, więc ubieraliśmy na siebie kolejne warstwy ubrań. Po wykorzystaniu wszystkiego co zabraliśmy ze sobą wyglądaliśmy przekomicznie zawinięci w kurtki i chusty, w legginsach, i skarpetach wciśniętych w japonki.
Mijaliśmy kolejne prześliczne wioski, pola ryżowe z pracującymi na nich ludźmi w stożkowatych kapeluszach brodzącymi po kolana w błocie. Wszyscy uśmiechali się i pozdrawiali, zwłaszcza dzieciaki dokazując i machając radośnie.
Przejeżdżaliśmy przez dżunglę oddzieleni od niej tylko fragmentem asfaltu a nasze skutery rzęziły wspinając się mozolnie w górę i udawały, że mają hamulce zjeżdżając w dół.
W pewnej chwili mieliśmy dylemat, czy zawrócić i podążać znajomą drogą do Kuty, czy zdać się na łaskę duchów opiekujących się naszymi zmaltretowanymi skuterami i jechać dalej, ku białym plamom na naszej mapie. Pojechaliśmy oczywiście dalej. I było pięknie.
Bogowie nam sprzyjali, bo jakimś cudem dojechaliśmy do znajomych terenów skąd prowadziła już prosta droga do naszej uroczej Kuty.

2 komentarze:

  1. Anonimowy5.2.14

    Jeżeli Kuta jest urocza, to ja jestem Jimi Hendrix. Na Bali byłem już z z 20 razy. Bywam rezydentem w Ubud. Mieszkam zawsze na Suwetastreet. Po sąsiedzku z Królem. Gówno wiecie o Bali, a szczególnie o jej mieszkańcach. Lecę za parę dni Singaporeair i polecam, ewentualnie Cathay Pacific. Natomiast odradzam Katarskie linie przez Doha-wyjątkowa porażka. Bali ewouluje niesamowicie. To co było w 1999 a teraz to przepaść. W Ubud polecam knajpę NURI,S i właściciela Briana, rodowitego nowojorczyka i kultowego drinka "martini". Powołaj się na mnie, a może tam się spotkamy. Slavek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tam sie podobalo. Nigdzie nie twierdze, ze sie znam na Bali, jak z rozpiski trasy wynika bylismy tam kilka dni i z tych dni wrazenia zapewne duzo sie roznia od Twoich. Moze kiedys tam wroce, wydaje sie dobrym miejscem na emeryture. Na razie wole pojezdzic po roznych miejscach. Pozdrowienia z Malezji :)

      Usuń