11.11.2012

Dzień 5 BALI, Kuta Beach


 Ostatniego dnia na Bali Pawelsky pojechał na nura, a my postanowiliśmy dać odpocząć naszym wymęczonym przez skutery pośladkom i wybraliśmy się na plażę. Maciej wypożyczył deskę i na plaży zorganizował szybki kurs surfing for dummies. Po teorii przyszedł czas na praktykę. Nikt nie zginął i reszta dnia upłynęła nam na błogim lenistwie, i wygrzewaniu się na ciemnym piachu.


Wieczorem zanieśliśmy nasze ciuchy zawinięte w tobołki do pralni, gdzie zostały uprane, wysuszone i wyprasowane. W Indonezji co prawda nałożony ciuch świeżość i pierwotny kolor traci bardzo szybko, ale dla tych kilku minut poczucia czystości warto było.
Magdalena zaciągnęła wszystkich na sesję balijskiego masażu. Nie jestem koneserką i nie wiem, czym się różni od innych masaży. Wyglądało to mniej więcej tak: za zasłonką trzeba się było rozebrać do bielizny i położyć na leżance. Petit masażystka o małych ale silnych dłoniach zapaśnika nacierała olejkiem a potem ugniatała, ściskała i opukiwała po kolei wszystkie mięśnie co jakiś czas pytając, czy "wszystko okeeej?" Wtedy z rozwałkowywanego i bezwładnego ciała trzeba było wydać głos „okeeeej”. Żeby dosięgnąć i odpowiednio przycisnąć np. plecy musiała włazić jak małpka na leżankę i na mnie. Całkiem zabawne ale i mocno relaksujące doświadczenie. Po wszystkim miałam wrażenie, że zamiast chodzić unoszę się kilka centymetrów nad ziemią.
Był to dzień beztroskiego lenistwa i nic nie zapowiadało szalonych i mrożących krew w żyłach przygód, które wydarzyły się później...


Fota 1 by Longin, Bali dog mój

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz