O poranku
dziewczynki wyruszyły w poszukiwaniu nowego hostelu. Okazało się, że nasz deluxe
umieszczony jest niedaleko knajpy, w której całą noc puszczano bardzo głośne techno czy coś w ten deseń, co dało nam dużą motywację. Chłopcy
mieli za zadanie wynająć skutery.
Kilka
bocznych uliczek dalej trafiłyśmy do uroczego hostelu prowadzonego przez
wiecznie uśmiechniętego pana, który wydawał się stać obok siebie. Narkotyki są
w Indonezji bardzo nielegalne, alkoholu praktycznie nie ma. Podejrzewaliśmy, że
jest napędzany magic mushroms, które to nie są w Indonezji uznawane za narkotyk
i można je kupić wszędzie. Nie spróbowaliśmy, uprzedzam pytanie, wiem, mięczaki
z nas.
Anyway, przenieśliśmy
graty, co szło nam coraz sprawniej, wsiedliśmy na skutery i wyruszyliśmy w
stronę Uluwatu, świątyni poświęconej duchom morza.
Pura Luhur
Uluwatu, można przetłumaczyć jako: świątynia (Pura) szlachetny (Luhur), koniec
ziemi (ulu), skała (watu), że tak błysnę lingwistycznie. Piękne mają te nazwy w
Azji. Jest to
kompleks sakralny zbudowany na skalnym klifie 250 m n.p.m.
Stojąc na krawędzi skały, mając pod sobą rozbijające się o brzeg fale oceanu
a przed sobą tylko pustą przestrzeń czuje się człowiek, jakby faktycznie stał
na krańcu Ziemi.
Z tych
wzniosłych uczuć i refleksji wyrwały nas małpy. Łażą sobie dookoła, wspinają na
mury, drzewa i turystów szukając błyszczących, obluzowanych itemów, które można
ukraść. Przekonał się o tym Pawelsky, niepomny ostrzeżeń Kasz nie dość mocno
pilnował swoich okularów. W ciągu milisekundy zmieniły one właściciela na
grubego małpiszona z bardzo ostrymi zębami. Po dokonanej kradzieży usiadł sobie
na murze i z zamyślona miną, niczym profesor zastanawiający się nad tajemnicami
wszechświata, żuł końcówkę okularów nie zwracając uwagi na Pawelskyego, który obiecywał
krwawą i okrutną zemstę jemu, jego rodzinie i znajomym.
Nagle, znikąd pojawił
się pan z obsługi i rzucił małpie kawałek owocu. Ten złapał go z gracją lewą
łapką, prawą odrzucił okulary i z niezmienionym wyrazem pyszczka zabrał się za szamanie banana.
Te małpy
nie są takie głupie.
Sporo radości
daje obserwowanie jak obrabiają ludzi z różnych przedmiotów. Oczywiście pod
warunkiem, że to nie my jesteśmy tymi ludźmi. Jedna z turystek miała mniej
szczęścia niż Pawelsky, małpa ukradła jej okulary przeciwsłoneczne i uciekła do
dżungli. Przypuszczam, że gdzieś w okolicach świątyni jest ich wielka sterta.
Albo małpy pracują w branży obrotu kradzionymi okularami.
Innemu
chłopakowi małpi dzieciak wyrwał butelkę z wodą, odkręcił zakrętkę i duszkiem
wypił całą zawartość. Mnie małpy oblazły, gdy na chwilę usiedliśmy w świątynnym
amfiteatrze. Jedna malutka i urocza usiadła na moich kolanach, włożyła swoja
dłoń w moją i wdzięczyła się patrząc słodko w oczy. Jej dwie kumpele w tym
czasie próbowały otworzyć plecak, wygrzebać coś z kieszeni i odpiąć bransoletkę.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o
wioskę surferską położona na stromej skarpie. Siedzieliśmy przy stoliku jedząc nasi
goreng i obserwując słońce leniwie chowające się za horyzontem. Potem zeszliśmy
na brzeg oglądając odkryte przez fale odpływu różne dziwne morskie formacje i łaskawie
pozwalając lokalesom robić sobie z nami zdjęcia. Dopiero po zachodzie słońca
wyruszyliśmy w drogę powrotna do Kuty.
Ulice na
Bali są permanentnie, od rana do wieczora zakorkowane. Jeden za drugim
samochody, głównie Toyoty wloką się w żółwim tempie. Miałam wrażenie, obserwując
te niekończące się sznury pojazdów, że samochód na Bali dostaje się za karę. Zupełnie
inaczej wygląda sprawa ze skuterami.
W
niezliczonych ilościach śmigają po ulicach, nie imają się ich korki ani przepisy
drogowe. Omijają stojące samochody z lewej, prawej i środkiem przeciskając się
między nimi na grubości gazety. Kierowcy nie robią z tego problemu uprzejmie
ustępując miejsca, zapewne głównie z obawy o stan lakieru swojego autka. Z
tego, co widziałam na skuterze mieści się w porywach do sześciu pasażerów a
także wszelkiego rodzaju sprzęty kilka razy większe od pojazdu i kierowcy razem
wziętych. Przewozi się także liście palmowe, bambusy, trzodę, drób i co tylko.
My na
szczęście na skuterach - faceci za sterami, damy jako balast – jechaliśmy coraz
sprawniej w miarę nabierania przez naszych kierowców skuterowych skilsów. Oczywiście
nie obyło się bez przygód, zgubiliśmy w ciemnościach Macieja & Kasz,
naszych przewodników. Ale wychodząc z założenia, że skoro jesteśmy na wyspie,
to w końcu i tak trafimy na miejsce, jechaliśmy dalej. No i trafiliśmy.
Zdjęcia: drugie Magdalena, ostatnie Longin reszta ja
Zdjęcia: drugie Magdalena, ostatnie Longin reszta ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz