30.10.2012

Dzień 3 BALI, Kuta, Uluwatu



O poranku dziewczynki wyruszyły w poszukiwaniu nowego hostelu. Okazało się, że nasz deluxe umieszczony jest niedaleko knajpy, w której całą noc puszczano bardzo głośne techno czy coś w ten deseń, co dało nam dużą motywację. Chłopcy mieli za zadanie wynająć skutery.
Kilka bocznych uliczek dalej trafiłyśmy do uroczego hostelu prowadzonego przez wiecznie uśmiechniętego pana, który wydawał się stać obok siebie. Narkotyki są w Indonezji bardzo nielegalne, alkoholu praktycznie nie ma. Podejrzewaliśmy, że jest napędzany magic mushroms, które to nie są w Indonezji uznawane za narkotyk i można je kupić wszędzie. Nie spróbowaliśmy, uprzedzam pytanie, wiem, mięczaki z nas.
Anyway, przenieśliśmy graty, co szło nam coraz sprawniej, wsiedliśmy na skutery i wyruszyliśmy w stronę Uluwatu, świątyni poświęconej duchom morza.


Pura Luhur Uluwatu, można przetłumaczyć jako: świątynia (Pura) szlachetny (Luhur), koniec ziemi (ulu), skała (watu), że tak błysnę lingwistycznie. Piękne mają te nazwy w Azji. Jest to kompleks sakralny zbudowany na skalnym klifie 250 m n.p.m.
Stojąc na krawędzi skały, mając pod sobą rozbijające się o brzeg fale oceanu a przed sobą tylko pustą przestrzeń czuje się człowiek, jakby faktycznie stał na krańcu Ziemi.


Z tych wzniosłych uczuć i refleksji wyrwały nas małpy. Łażą sobie dookoła, wspinają na mury, drzewa i turystów szukając błyszczących, obluzowanych itemów, które można ukraść. Przekonał się o tym Pawelsky, niepomny ostrzeżeń Kasz nie dość mocno pilnował swoich okularów. W ciągu milisekundy zmieniły one właściciela na grubego małpiszona z bardzo ostrymi zębami. Po dokonanej kradzieży usiadł sobie na murze i z zamyślona miną, niczym profesor zastanawiający się nad tajemnicami wszechświata, żuł końcówkę okularów nie zwracając uwagi na Pawelskyego, który obiecywał krwawą i okrutną zemstę jemu, jego rodzinie i znajomym. 


Nagle, znikąd pojawił się pan z obsługi i rzucił małpie kawałek owocu. Ten złapał go z gracją lewą łapką, prawą odrzucił okulary i z niezmienionym wyrazem pyszczka zabrał się za szamanie banana.
Te małpy nie są takie głupie.

Sporo radości daje obserwowanie jak obrabiają ludzi z różnych przedmiotów. Oczywiście pod warunkiem, że to nie my jesteśmy tymi ludźmi. Jedna z turystek miała mniej szczęścia niż Pawelsky, małpa ukradła jej okulary przeciwsłoneczne i uciekła do dżungli. Przypuszczam, że gdzieś w okolicach świątyni jest ich wielka sterta. Albo małpy pracują w branży obrotu kradzionymi okularami. 


Innemu chłopakowi małpi dzieciak wyrwał butelkę z wodą, odkręcił zakrętkę i duszkiem wypił całą zawartość. Mnie małpy oblazły, gdy na chwilę usiedliśmy w świątynnym amfiteatrze. Jedna malutka i urocza usiadła na moich kolanach, włożyła swoja dłoń w moją i wdzięczyła się patrząc słodko w oczy. Jej dwie kumpele w tym czasie próbowały otworzyć plecak, wygrzebać coś z kieszeni i odpiąć bransoletkę.

 W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o wioskę surferską położona na stromej skarpie. Siedzieliśmy przy stoliku jedząc nasi goreng i obserwując słońce leniwie chowające się za horyzontem. Potem zeszliśmy na brzeg oglądając odkryte przez fale odpływu różne dziwne morskie formacje i łaskawie pozwalając lokalesom robić sobie z nami zdjęcia. Dopiero po zachodzie słońca wyruszyliśmy w drogę powrotna do Kuty. 

Ulice na Bali są permanentnie, od rana do wieczora zakorkowane. Jeden za drugim samochody, głównie Toyoty wloką się w żółwim tempie. Miałam wrażenie, obserwując te niekończące się sznury pojazdów, że samochód na Bali dostaje się za karę. Zupełnie inaczej wygląda sprawa ze skuterami.
W niezliczonych ilościach śmigają po ulicach, nie imają się ich korki ani przepisy drogowe. Omijają stojące samochody z lewej, prawej i środkiem przeciskając się między nimi na grubości gazety. Kierowcy nie robią z tego problemu uprzejmie ustępując miejsca, zapewne głównie z obawy o stan lakieru swojego autka. Z tego, co widziałam na skuterze mieści się w porywach do sześciu pasażerów a także wszelkiego rodzaju sprzęty kilka razy większe od pojazdu i kierowcy razem wziętych. Przewozi się także liście palmowe, bambusy, trzodę, drób i co tylko.

My na szczęście na skuterach - faceci za sterami, damy jako balast – jechaliśmy coraz sprawniej w miarę nabierania przez naszych kierowców skuterowych skilsów. Oczywiście nie obyło się bez przygód, zgubiliśmy w ciemnościach Macieja & Kasz, naszych przewodników. Ale wychodząc z założenia, że skoro jesteśmy na wyspie, to w końcu i tak trafimy na miejsce, jechaliśmy dalej. No i trafiliśmy.

Zdjęcia: drugie Magdalena, ostatnie Longin reszta ja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz